Muszę przyznać, że do końca pozostawałem sceptyczny i nie dowierzałem że wyjdzie z tego jakiś faktycznie inny cydr. Same owoce – tak jak już wspominałem – owszem były smaczne, ale nie różniły się zasadniczo od typowych deserowych odmian. No, może faktycznie były umiarkowanie mało kwaśne – ale nie było w nich nic tak innego i zaskakującego jak w Somerset Redstreak. A jednak – warto było czekać!
Cydr z Kingston Black wyszedł kapitalny! 🙂
Chociaż jabłek nie było jeszcze w tym sezonie dużo – poniżej cały tegoroczny plon – uznałem że byłoby niedopuszczalne nie zrobić z nich cydru.
Moje narzędzia nie bardzo są przystosowanego do przetwarzania takich mikro-partii, więc w sumie sok wyciskałem na wolnoobrotowej wyciskarce. Niby fajna sprawa taka wyciskarka, ale strasznie dużo robi fusów… Początkowo „sok” konsystencją przypominał bardziej mus i nie miał ochoty się klarować – ale już nie z takimi uparciuchami dawałem sobie radę: kropla pektoenzymu skutecznie zachęciła osad do opadania na dno – i po zlaniu znad osadu oraz przefiltrowaniu przez filtr do kawy zaczął się już do czegoś nadawać 🙂 Jak widać, nie wyszło tego zbyt wiele:
Pierwsze co mnie zaskoczyło, to bardzo duża zawartość cukru: 16.5 Brix zmierzone refraktometrem, co przekłada się na SG 1.068, robi wrażenie, szczególnie że przerobiłem te jabłka z marszu, bez żadnego wysładzania! Kwasowości nie mierzyłem – szkoda mi było soku 😉
Dodałem szczyptę pożywki, kilka okruchów drożdży, trochę pozgniatałem butelkę żeby w środku nie było tyle wolnej przestrzeni – i po zatkaniu rurką zaniosłem do garażu, żeby spokojnie sobie fermentowało, a przede wszystkim żeby nie rzucało się w oczy i nie kusiło.
Po miesiącu, gdy oznaki fermentacji całkowicie ustały, stwierdziłem że przydało by się przelać do szkła, bo taki cienki plastik nie nadaje się jednak do długotrwałego przechowywania – więc znalazłem najmniejszą butelkę jaką miałem (200ml) i zabutelkowałem ten cydr z dodatkiem odrobiny cukru. Połowę szyjki musiałem uzupełnić wodą – lepiej tak niż zostawiać za dużo powietrza.
Jak widać butelka nie jest przystosowana do kapsli, więc musiałem pokombinować – na szczęście miałem w szufladzie mały silikonowy korek (takie rzeczy się przecież po prostu ma, no nie? 😉 ) i z pomocą szybkozłączek udało mi się zmajstrować całkiem porządne zamknięcie.
Z jednej strony było to dobre i słuszne posunięcie – ale strategicznie: błąd. Cydr wytrzymał w ten sposób 2 tygodnie, wytrzymałby pewnie jeszcze dłużej – ale nie wytrzymałem ja i doszło do spontanicznej degustacji 🙂
Muszę uczciwie przyznać, że jestem na prawdę pozytywnie zaskoczony – ten cydr na prawdę miał „to coś”! Już pierwsze wrażenie w ustach było zdecydowanie różne od moich dotychczasowych cydrów – ten miał taką jakby miękką, przyjemną strukturę i nie przechodził po prostu przez usta, tylko rozpływał się na języku i podniebieniu dając charakterystyczny „cydrowy” posmak. Zawartość kwasu smakowo w sam raz – żadnych kwaśnych nut, ale też nie brakowało świeżości. Bardzo, na prawdę bardzo zbilansowany – smaczny i pachnący cydrem.
No nareszcie znalazłem to czego szukałem! Zdecydowanie ogromny krok naprzód, tak po prostu i z marszu deklasujący moje dotychczasowe cydry z komercyjnych deserowych odmian! A pomyśleć że to był na prawdę młody cydr i co by było, jakbym cierpliwie pozwolił mu dojrzeć!
Faktycznie zdaje się potwierdzać powszechne przekonanie, że Kingston Black dobrze nadaje się do robienia jednoodmianowych cydrów! Czy faktycznie nadaje się do tego „najlepiej”? – czas pokaże 🙂
Moi czujni degustatorzy wprawdzie złośliwie wypunktowali, że może i faktycznie ten cydr jest wyjątkowo „jak na mnie” dobry ;-p, ale wciąż nie jest to poszukiwany przeze mnie cydr normandzki, gdzie „to coś” jest zdecydowanie bardziej wyeksponowane. Ano może i racja, ale wszystko przede mną – przyjdzie czas jak będę miał i normandzkie odmiany! Tymczasem nie mogę się już doczekać przyszłorocznych plonów: będzie więcej Kingsotnów, będzie Somerset Redstreak, będzie trochę Dabinett’a – trzymam kciuki za pszczoły, już zacząłem z nimi uzgadniać zakres wiosennych zapylań 😉
A skoro już wspomniałem o Dabinett’ach, to wreszcie, z początkiem listopada, doczekałem się aż wreszcie i te jabłuszka spadną:
W tym roku pierwsze dwa maleństwa – na drzewku wyglądały… na większe 😉 – ale pomimo że małe i tak wyraźnie już inne w smaku: z podobną do Somerset Redstreak goryczką, choć nieco mniejszą. Nie są to jabłka, które chciałoby się jeść. Miąższ raczej suchy, trzeba się nagryźć, przy tym bardzo mało kwaśne i – co ciekawe – podobnie jak jabłka które pamiętam z dzieciństwa, bardzo szybko zaczynają brązowieć, wystarczy kilka minut po nadgryzieniu. W przyszłym roku pewnie też nie będzie ich zbyt wiele, ale może akurat starczy na taki właśnie „mikro-cydr” 🙂
Nie wiem czy patrzyłeś tutaj: https://projektcydr.pl/blog/?p=3270
Ogólnie nie ma jasnych sprawdzonych informacji n/t przydatności starych odmian. Miałem nadzieję w tym roku popróbować, ale okazało się że akurat ten sezon był fatalny i stare jabłonie nie obrodziły. Pewnie będę próbował w przyszłym.
Cześć
Nie wiem czy gdzieś już o tym pisałeś, ale wiesz coś może o „przydatności” polskich jabłek na cydr? Chodzi mi głównie o stare odmiany takie jak np Kosztela czy Ananas Berżenicki?
Pozdrawiam
Tak, to bez wątpienia zasługa tanin. Najlepsze, że ta odmiana wcale nie ma ich tak dużo – ciekawe co będzie w przypadku innych, bo niektóre podobno mają kilkakrotnie więcej. Brązowienie to też zasługa „tanin”. Witamina C jest przeciwutleniaczem i podobnie jak „siarka” przeciwdziała utracie tanin. Ale zaczynając od jabłek, które ich praktycznie nie mają nigdy nie zauważyłem wyraźniej różnicy bez i z tymi dodatkami. Ale wierzę, że przy prawdziwych gorzkich odmianach może to mieć znaczenie.. W tym konkretnym cydrze nie było goryczki.
Gratulacje!
„(…) taką jakby miękką, przyjemną strukturę (…)”
Ta miękkość to efekt zawartości tanin! Ciężko powiedzieć czy to podobne i tak silne odczucie ale mam to w cydrze z gotowego soku ze starych polskich odmian i drugim z odmiany Elstar. I z cydru z dodatkiem tanin do białego wina.
Czy pojawiły się jakieś delikatne gorzkości?
Brązowienie. Rok temu robiłem cydr z soku NFC. Producent dodaje do niego witaminę C. Po co? Żeby się nie utleniał i miał ładny jasny kolor. Co brązowieje?
Taniny?! Może to sposób na ich zachowanie w ubogich w nie odmianach deserowych?