Kilka słów o tym, jak w wyniku nieporozumienia zrobiłem cydr z dodatkiem jarzębiny i co z tego wyszło 🙂
Sok z jabłek przeznaczonych do konsumpcji – czy to z typowego „deseru”, jak Gala, Champion, Golden Delicious, czy z odmian tak zwanych „kulinarnych”, jak np. Boskoop i Renety – jest ubogi w polifenole (zwane potocznie taninami). Jako że polifenole w cydrze są bardzo pożądane, cydrownicy starają się skompensować ich brak różnymi substytutami.
Osobiście próbowałem dodawać do cydrów różne taniny w proszku, esencję herbaty, płatki dębowe – ale nigdy nie osiągnąłem satysfakcjonującego rezultatu. Te dodatki zwyczajnie nie pasują mi do cydru i nie układają się z nim dobrze.
Jakiś czas temu wpadła mi w oko wzmianka, że w Niemczech – ponieważ tam również do robienia cydrów używa się głównie jabłek o małej zawartości polifenoli – w celu zwiększenia cierpkości i goryczki dodaje się do nastawu owoce jarząbu. Podobno dodaje się je surowe, w całości, do soku – i pozostawia do zakończenia fermentacji.
Jako że u mnie zwykle niedaleko jest od myśli do czynu, postanowiłem natychmiast spróbować. Oczywiście określenie „jarząb” bez cienia wątpliwości oznaczało dla mnie jarzębinę, a że akurat nie była pora kiedy można było jarzębinę zerwać prostu z drzewa, kupiłem wyciśnięty z jarzębiny sok. Ohyda.
Nastawiłem kilka próbek, z dodatkiem odpowiednio 1%, 2% i 5% tej paskudnej mikstury.
Próbki postały sobie dwa lata, więc z całą pewnością co się miało ułożyć to się już dawno w tych cydrach poukładało. Efekt jest taki, że sok z jarzębiny owszem dodał cydrowi trochę takiego ściągającego wrażenia w ustach, głównie na podniebieniu, co samo w sobie nie było by złe, ale oprócz tego pojawiła się również nieprzyjemna goryczka, która pozostaje z tyłu gardła już po przełknięciu. Podobnie jak inne preparaty, również ten dodatek zupełnie mi do cydru nie pasuje.
I pewnie nie ma się czemu dziwić, bo tak na prawdę nigdy nie chodziło o dodawanie jarzębiny! Wszystkiemu winna moja przyrodnicza ignorancja… Okazuje się, że są różne rodzaje „jarząbów”. Nasza rodzima jarzębina to „jarząb pospolity”. Natomiast to o co w tym przypadku chodziło – jak to później doczytałem – to „jarząb domowy”! Jarząb domowy podobno jest popularny w Niemczech – u nas nie widziałem, lub po prostu nie zwróciłem uwagi.
Do eksperymentu z „jarząbem domowym” wrócę, ale to dopiero za czas jakiś, bo posadzone drzewko musi mi trochę podrosnąć – co na razie idzie mu dość słabo… ;-).