Eksperymenty z keevingiem, które przeprowadziłem w ubiegłym sezonie, uświadomiły mi jak ważna jest kontrola temperatury. Idealna temperatura to ~10-12C i powinna być utrzymywana nie tylko podczas klarowania soku, ale również w trakcie całej fermentacji.
Być może, w tradycyjnych cydrowych regionach takich jak Bretania czy Normandia, w okresie kiedy dojrzewają najlepsze odmiany jabłek, temperatura nie jest już problemem i w cydrowych piwniczkach można liczyć na niskie kilkanaście stopni. Niestety u mnie, kiedy w zeszłym roku rozpoczynałem sezon, temperatura w garażu przekraczała 25C, i choć ochłodzenie nadeszło w listopadzie, garaż uparcie utrzymywał temperaturę ~20C aż do grudnia. Do pewnego stopnia ratowała mnie lodówka-gablotka, dzięki której w ogóle udało mi się przeprowadzić keevingi – lecz ze względu na ograniczoną objętość, nie mogłem przechowywać w niej fermentujących nastawów. W efekcie fermentacje przebiegały zdecydowanie szybciej niż bym sobie tego życzył, i choć cydry wyszły dobre, uważam że wolniejsze tempo fermentacji wyszło by im zdecydowanie na korzyść.
Tylko co z tym fantem zrobić? Temperatury mamy jakie mamy i na ochłodzenie nie ma co liczyć. Do tego mam sporo odmian, które dojrzewają już we wrześniu, kiedy na polu (czyt.: na zewnątrz) wciąż jest pełnia lata. Drzewa rosną, jabłek przybywa, w perspektywie będę fermentował na raz kilkaset litrów lub więcej – kolejne lodówki nie rozwiążą sprawy…
Wygląda na to, że potrzebuję chłodni… Taki właśnie wniosek zrodził się w mojej głowie z początkiem tego roku i wtedy też zabrałem się za realizację. Przedsięwzięcie okazało się nieco bardziej skomplikowane niż przypuszczałem – przygotowanie chłodni zajęło mi prawie pół roku!
Przede wszystkim musiałem przygotować na nią jakieś miejsce – skądś trzeba było wykroić kilka m3… Na wydzielanie osobnego pomieszczenia w garażu, ani tym bardziej na zbudowanie czegoś w ogródku, nie było za bardzo przyzwolenia, więc ostatecznie wybór padł na… kanał w garażu.
(W „dawnych czasach”, kiedy to ludzie potrafili jeszcze samodzielnie naprawiać samochody – lub kiedy to jeszcze samochody dało się samemu naprawiać – robiło się w garażach takie piwniczki, żeby w razie potrzeby można było zejść pod auto coś podłubać.)
Miejsce jak znalazł, bo kanał stał do tej pory nieużywany, a wymiary akurat miał w sam raz: dł. 3,6m x sz. 1m x wys. 1,2m. Jedyny szkopuł tkwił w tym, że to miejsce po prostu nie nadawało się do użytku: wilgoć, brak podłogi, sypiące się ściany… Typowy staropolski kanał w całej swojej podłej okazałości 🙂
Tak więc zabrałem się za remont. Zrobiłem wylewkę, położyłem cement na ściany, całość pokryłem szlamem w celu hydroizolacji, pomalowałem lakierem epoksydowym, a na koniec poliuretanem. Zamontowałem dekiel z izolacją termiczną, wraz z uchylaną klapą… Kilka miesięcy roboty, oczywiście z przerwami.
Jak już przygotowałem pomieszczenie, przyszła pora na montaż urządzeń chłodzących. Chciałem to zrobić samemu, ale szybko się poddałem. Zupełnie się na tym nie znam i nie mam ochoty się edukować na potrzeby jednej instalacji, jak również nie mam do tego celu żadnych narzędzi. Zdecydowałem się zlecić montaż „chłodnikom”, chociaż miałem problem żeby kogoś znaleźć – ta branża zdaje się mieć więcej zleceń niż jest w stanie obsłużyć! Ale ostatecznie udało mi się osaczyć jednego wykonawcę 🙂
Żałuję, że nie zadbałem o dokumentację zdjęciową stanu początkowego, ale efekt końcowy wygląda tak:




Chłodnica zamontowana jest pod sufitem, natomiast sprężarka i sterownik wiszą na ścianie w garażu. Całość pobiera 900W – oczywiście układ chłodzący pracuje z przerwami; ile z tego będzie kWh na miesiąc to się dopiero okaże…
Rura w kanale po lewej stronie będzie służyć do przewietrzania. Podczas fermentacji produkowana jest bardzo duża ilość dwutlenku węgla, który będąc cięższym od powietrza zalega na dole, więc ze względów bezpieczeństwa przed zejściem do komory trzeba będzie uruchamiać wentylator. Trochę strata energii, ale nie widzę innego wyjścia.
Na razie chłodnia jest w wersji „niezbędne minimum”. Ściany i podłoga nie są zaizolowane termicznie – szkoda mi było miejsca i też nie chciałem generować dodatkowych kosztów. A skropliny z chłodnicy idą do wiaderka – oszczędziłem na pompce; może nie będzie trzeba często wylewać. Zobaczymy jak to się sprawdzi i w razie czego będę przerabiał.
Takie umiejscowienie chłodni ma pewną zasadniczą wadę: trudno się do niej wstawia, oraz z niej wyciąga, ciężkie rzeczy. A ja mam w planie operować kilkudziesięciolitrowymi fermentorami!
Kombinując jak sobie z tym poradzić odkryłem wyciągarki i suwnice:

Montaż dwumetrowego dwuteownika pod sufitem był nieco problematyczny, ale ostatecznie udało mi się trafić kotwami w prawie wszystkie nawiercone otwory ;). Na moje potrzeby na pewno wystarczy – nie planuję podnosić jednorazowo więcej niż 100kg!
Chłodnia działa, temperaturę da się regulować, wygląda na to, że jestem przygotowany do nadchodzącego sezonu. Teraz pozostaje tylko czekać na jabłka! Mam nadzieję, że dotrwają do zbiorów – strasznie oberwały na wiosnę gradem i trochę się obawiam że ze względu na liczne uszkodzenia zaczną gnić. Na razie pilnuję oprysków i trzymam kciuki! Do pierwszych zbiorów zostały już niecałe dwa miesiące 🙂