Tak się złożyło, że moją przygodę z książkami o cydrze zacząłem od dwóch można powiedzieć klasyków: Lea i Jolicoeur, w związku z czym każda następna pozycja pozostawiała pewien mniejszy lub większy niedosyt. Po kilku takich mniej udanych próbach uznałem, że pozjadałem już najwyraźniej wszystkie rozumy jakie ma do zaoferowania literatura i, na pewien czas, zaprzestałem dalszej eksploracji.
Na szczęście zbliżający się kolejny cydrowy sezon zmotywował mnie do bliższego zapoznania się z kolejną książką. „Na szczęście”, ponieważ ta książka okazała się na prawdę solidna i warto ją mieć w swojej (e-)biblioteczce.